wtorek, 21 października 2014

Requiem dla snu - myśleli, że zmierzają ku górze. Spadli na dno.


Requiem dla snu uzależnień

Harry. Marion. Sara. Tylore. Zwykły chłopak, jego dziewczyna, matka i najlepszy przyjaciel. Wydają się normalni. Wydają się zdrowi na umyśle, przyjacielscy, porządni, po prostu normalni. Co właściwie jest z nimi nie tak? Nie mają przecież deformacji, żadnej choroby, są zdrowi jak ryby, przyjaźnią się z wieloma ludźmi. Jak można by w ogóle pomyśleć, a co dopiero powiedzieć, że kiedyś skończą na całkowitym dnie? A jednak.

Harry. Chciał tylko być szczęśliwy. Narkotyki i zakażenie miały na ten temat inne zdanie.
Marion. Miała nadzieję na ułożenie sobie życia i prawdziwą miłość. Kto by przypuszczał, że już niedługo stanie się prostytutką.
Sara. Pragnęła jedynie być piękna, szczupła i móc wystąpić w telewizji. Nawet nie miała pojęcia, że zażywa amfetaminę i jest silnie uzależnioną narkomanką.
Tylore. Chciał być bogaty, mieć szczęśliwe życie i prowadzić udany handel narkotykami.  Skąd miał wiedzieć, że wyląduje w więzieniu, zmuszany do morderczej pracy ponad siły?

Nie byłam pewna, jak mam się zabrać do tej recenzji. Od której strony ugryźć temat. Do filmu podeszłam z lekkim dystansem, gdyż sam opis niezbyt mnie zachwycił. Początek również. Pierwsze dwadzieścia minut patrzyłam w ekran, a gdzieś wewnątrz mojej głowy obijało się hasło "kolejny tani film o narkomanii". Czemu wszyscy to tak chwalą, skoro nie ma w tym nic specjalnego?, myślałam sobie. Parę minut później akcja wbiła mnie w krzesło. Ano dlatego. Ekranizacja fenomenalna. Tak, to dobre określenie. Ale też pouczająca.  Obejrzenie tego znacznie bardziej zniechęca do brania jakichkolwiek narkotyków, niż dajmy takie pogadanki w szkole. Przychodzi policjant, wciska łatwą gadkę, rzuca paroma zakazami i przestrogami, ewentualnie puszcza jakiś animowany wyimaginowany pseudofilmiczek o konsekwencjach ćpania z jakże nierealnymi sytuacjami. I wychodzi. I nic nie zmienia w życiach tych uczniów, bo jutro będą już tylko pamiętali o nudnym ględzeniu, że "nie wolno". A Requiem? To zapamiętają na całe życie.

Sądzę, że "Requiem" to jeden z najlepszych filmów, jakie obejrzałam. Obsada, czyli między innymi Jared Leto, Jennifer Connely i Elle Burstyn wypadają w filmie świetnie; ich gra aktorska powala na kolana. Nic nie jest sztuczne, widać, iż długo przygotowywali się do swych ról i naprawdę włożyli całe serce we wcielenie się w swoich bohaterów. Wszystko wychodzi tak naturalnie, jakbyśmy byli niewidzialnymi obserwatorami umieszczonymi wewnątrz czyichś żyć. Po prostu brak słów. Plus muzyka. Niby przez cały film taka sama, ale pasuje do każdej sceny, idealnie wyraża wszystkie momenty i podbija krańce naszej ciekawości, gdy w chwilach, w których dosłownie staje nam serce, zaciskamy ręce i patrzymy z napięciem w ekran, oczekując co też takiego się wydarzy. A teraz trochę o samym filmie.
Harry'ego, Marion i Tylore'a poznajemy w części ich życia, gdy nałogi powoli zaczynają oplatać ich ciała, ale jeszcze nie zaciskają się dość mocno, by zacząć dusić. Tak to ujmę. Wszyscy są fajnymi ludźmi, wykorzystując swoje uzależnienia do świetnej zabawy i wyzyskując z nich wszystko, co mogą im dać. Ćpają, nie widząc w tym nic złego i mają z tego frajdę. Ba! Uwielbiają. To część ich codziennej rutyny.
Rzeczywistość to nie świat dla nich, oni wolą z niej uciec i wyhodować skrzydła, by wzbić się w powietrze. Wydaje im się, że zmierzają ku górze. Mają nawet pewność. Są szczęśliwi, bo to, co dzieje się w realu niezbyt ich dotyka. Aż do czasu, gdy zabraknie dragów...
Sarę poznajemy w okresie, gdy już lekko coś zaczyna zjadać ją od środka. To tęsknota za zmarłym mężem i synem, który wyprowadza się z domu. I... telewizja. Telewizja, telewizja, telewizja. Więcej telewizji, To telewizja nadaje sens życiu Sary. Pewnego dnia, zapewne całkiem przypadkowo przychodzi do niej karta zgłoszeniowa do jej ulubionego programu. I tu zaczyna się tragedia. Kobiecie zaczyna odbijać. Maluje się, farbuje włosy, chce wyglądać dokładnie jak za czasów swojej młodości. A jej największy cel, to zrzucić kilogramy i zmieścić się w czerwoną sukienkę sprzed lat. Sukienka, a jaką ma moc... Psychotropy odchudzające, żółta tabletka na noc, zielona na dzień, czerwona na popołudnie. Dieta, dieta, dieta. Tabletki, jej życie, tabletki. A w nich... amfetamina. Sara nigdy nie spodziewałaby się, że lodówka będzie ją atakować, a postacie z telewizji staną się realne i będą ją wyśmiewać i wytykać palcami. Nie miała pojęcia, że ludzie zobaczą w niej chorą psychicznie, gdy w zimę, ubrana w cienką sukienkę i szaleństwem w oczach będzie szła przez ulicę i powtarzała, że "wystąpi w telewizji". Nawet nie przeszłoby jej przez głowę, że wyląduje na szpitalnym łóżku rażona elektrowstrząsami.
Tak mniej więcej wygląda ich życie przed "załamaniem". Na początku całkiem dobrze, potem coraz gorzej i gorzej, aż w końcu nadchodzi moment, gdy... Wszystko się rozpada.

Końcówka to najbardziej porażająca scena w tym filmie. Tu obrzydzenie miesza się ze współczuciem i świadomością, że każde z nas mogło takie być. I jeszcze może. Losy bohaterów pozostają do końca niewyjaśnione; jednak niewiele trzeba tu wyjaśniać. Wszyscy spadli na dno. I najprawdopodobniej na tym dnie pozostaną.
Harry i Tylore. Jadą zdobyć narkotyki. Są nawet całkiem szczęśliwi. Jednak Harry ma problem. Po wbijaniu sobie heroiny w żyłę, na jego ręce zrobiło się zakażenie. Mimo wszystko ładuje tam sobie po raz kolejny. Po dwóch dniach z ręką jest tak źle, że Tylore ciągnie go do szpitala... A tam? Tam czeka ich aresztowanie. Nikt nawet nie raczył im pomóc. Za handel narkotykami wpakowano ich od razu za kratki. Dla takich policja nie miała litości. Harry'emu w więzieniu pogłębiło się zakażenie. W końcu wysłano go do szpitala z zerowymi szansami na przeżycie. Ale... przeżył. Bez ramienia.
Taylore'a zamknięto w więzieniu i skazano na mordercze prace. Miał być szczęśliwy. Okazało się, że bez narkotyków już nie potrafi.

Marion. Co tu dużo mówić? Nie miała pieniędzy na dragi i nie miała dragów. A była na głodzie. Nie widziała innego wyjścia. Według niej jedyną szansą ratunku było sprzedanie się, bo nie mogła znieść odwyku, Podczas jednej z ostatnich scen z nią - w burdelu, gdy jest upokarzana i gwałcona - coś w człowieku pęka. Chciała tylko dobrze przeżyć życie. Skończyła na najniższym szczeblu, na jakim może skończyć kobieta.
Sara. Oszalała. Dostała ciężkiej schizofrenii. Brała, nawet o tym nie wiedząc. Miała chore wizje. Bodźce z normalnego, "tego" świata poza narkotyczną zasłoną do niej nie docierały. A chciała tylko wystąpić w telewizji.

Co tu więcej mówić... Jeśli ktoś wytrwał do końca recenzji, bardzo dziękuję. Uważam, że nawet całkiem mi wyszła.
Pozdrawiam
Snow White Queen

środa, 20 sierpnia 2014

Pali twarz maski cień

Udawanie kogoś, kim się nie jest, to przekleństwo naszych czasów. Mówią głośniej. Śmieją się częściej, nawet jeśli to ich nie śmieszy. Starają się wyglądać świetnie. Boją się złego zdania o sobie. Kolekcjonują znajomych, o głębokiej, prawdziwej przyjaźni nie ma mowy. Ranią się od środka i okaleczają własną, indywidualną osobowość, żeby tylko się wpasować. Kłamią coraz lepiej. Boją się prawdy o sobie, jak ognia. Maska się uaktywnia. Co będzie, gdy ją zrzucą? A co się stanie, jeśli okaże się, że nie mówimy tu wcale o tych "innych", którzy nie mają z nami nic wspólnego i wydaje nam się, że są z jakiejś odległej galaktyki? Co, jeśli mówimy tu o nas samych? 
Bo chyba teraz każdy ma jakąś maskę. Choć jedną. Inni mają ich tysiące, inni dziesiątki. Przychodzimy do domu, jesteśmy kimś zupełnie różnym. Wmaszerowujemy do szkoły, stajemy się zupełnie niepodobną osobą, do tej, którą byliśmy jeszcze godzinę temu przy rodzinnym śniadaniu. Idziemy do kina z najlepszym przyjacielem - voila, odpieprza nam i dosłownie chyba zamieniamy się z kimś mózgiem, bo niemożliwe, by był to ten sam człowiek, co wcześniej. Czemu tacy jesteśmy i hamujemy prawdziwych siebie? Czemu często powstrzymujemy się przed powiedzeniem czegoś i na miejsce prawdy na siłę wpychamy kłamstwo? Za każdym razem inni. Ale czy także fałszywi? Mimowolnie sięgamy po maskę kogoś innego, czy to może ta maska zrosła się już z prawdziwą twarzą?
A może to ukrywanie prawdziwego oblicza ma sens? W końcu chyba nie powiemy matce, że na urodzinach Kasi był alkohol, a Leon obściskiwał się z nami w kuchni. Powiemy jej kłamstwo, udamy Wcale Niezdemoralizowaną Młodzież. Klasie też nie będziemy opowiadać takich szczegółów. Może zdradzimy to przyjacielowi, owszem. Więc - czy to nie maska? Czy ukrywanie się, to nie jest przypadkiem nasz sposób na - że tak to określę - przetrwanie?

Ah, te moje wynurzenia. Musiałam się wypisać, a nie wiedziałam, gdzie indziej mogłabym to wstawić :') Wybaczcie, że musieliście przebrnąć przez ten dość dziwny tekst - należy się Wam szacunek. Miało być krótkie i mam nadzieję, że takie wyszło.
Dziękuję serdecznie za przeczytanie :)
Buziaki
Snow White Queen

 










środa, 9 lipca 2014

"Co nieco o sztuce. Tym razem sztuce pisania."


(Pragnę Wam przedstawić mój felieton. Został napisany przeze mnie na obozie "Media, gazeta, radio". Został sprawdzony przez instruktora obozu i opublikowany w obozowej gazecie, toteż mam nadzieję, że Was nie znudzi ;D. Wstawiam, bo dawno nic nie było, a w czerwcu obiecywałam Wam wiele postów, z czego i tak nie opublikowałam żadnego...)

Ostatnio wiele słyszymy o pisaniu i nastolatkach marzących, by zostać sławnymi autorkami znanych na całym świecie książek. Tworzą one setki bezsensownych blogów o równie bezsensownej treści, gdzie są wychwalane pod niebiosa przez osoby chcące im się podlizać. Ale... po co to wszystko?

Jest sobota, późny wieczór. Lekcje odrobione, a ja nie mam w co włożyć rąk, więc z nudów błądzę w zakamarkach Internetu. Myślę sobie, że z chęcią poczytałabym sobie jakiegoś fajnego, ciekawego bloga o CZYMŚ. Tak, o czymś, nie o NICZYM. Wpisuję w wyszukiwarkę Wujka Google interesujące mnie hasło. Wyskakują mi dziesiątki tysięcy stron, ale ja załamuję się i patrzę w monitor, tracąc wiarę w ludzkość.

Propozycja nr 1: xx-harry-styles-muj-monsz

Propozycja nr 2: justinek-bieberek-loff

I tak dalej. Błędne koło.
Nie mogę już patrzeć na blogi tego typu. Jednak wchodzę w pierwszy link... i mój umysł eksploduje. 873 obserwatorów. 83782982 wejść. Po 200 komentarzy pod każdym postem. Tekst, za który na polskim nauczyciel postawiłby pałę.

Prawdziwa oryginalność
Untitled Często używamy w dzisiejszych czasach słowa „oryginalne”. Co ono właściwie oznacza? Gdy spytamy o to pierwszą lepszą osobę z ulicy odpowie: „coś fajnego, czego nikt jeszcze nie wymyślił”. Jednak jest różnica między byciem oryginalnym, a złudzeniem, że się takim jest. Dziesięciolatka założy sobie bloga o One Direction i myśli, że jest kreatywna, bo (z całą pewnością) nikt nigdy wcześniej nie wpadł na ten pomysł. Ale nie. TAKICH BLOGÓW SĄ MILIONY.
Oryginalny jest ktoś, kto wymyśli coś całkiem nowego, na co nikt jeszcze nie wpadł, ma własny pomysł i wie, jak go poprowadzić. I robi to sam, nie „zgapiając” od innych. W XXI wieku jest to dość trudne, zważając na to, że nawet nie do końca świadomie możemy wzorować się, a nawet kopiować czyjąś pracę. W końcu wszystko, co przeżyliśmy składa się na to, kim teraz jesteśmy, co odczuwamy... Każda, nawet najmniejsza lektura odrobinę nas zmienia. Więc... czy naprawdę może istnieć coś takiego jak oryginalność?

Samo pisanie... 
Jest z nim różnie. Dla niektórych przejawia się jako przekleństwo, a z kolei inni je ubóstwiają. Sama je kocham. Pozwala mi wyrzucić z głowy niepotrzebne myśli, wyżyć się i zabić nudę. Czasem się odstresować. Inni uważają, że jest kompletnie bezsensowne i niepotrzebne – każde wypracowanie lub inna praca pisemna jest dla nich prawdziwą udręką. Wolą mówić wszystko na głos. Dla mnie przelewanie myśli na papier to rodzaj wyrażania siebie. Preferuję, by kartka mówiła za mnie, nie na odwrót. Jednak żeby pisać dobrze, trzeba się tego nauczyć.Wypracować sobie swój własny, niepowtarzalny styl. A do tego potrzeba wielu godzin twórczości własnej i rad osób, które znają się na tym i to bardzo dobrze. Trudno znaleźć sobie taką „betę” – osobę, która bez owijania w bawełnę wyliczy Ci wszystkie błędy, co do jednego. Ale najważniejsze, co trzeba zapamiętać podczas przygody z pisaniem – nie można się poddawać. Droga do poprawnego ujmowania myśli w słowa będzie długa. Ale według mnie, naprawdę warto.

Krytyka czyni cuda?
UntitledTak, ale tylko konstruktywna. I bez hejtów. Często spotykamy się z tym, że boimy się napisać prawdy, bo jeszcze autor się obrazi, albo tak przejmie, że zakończy swoją przygodę z pisaniem. Według mnie lepiej, żeby zakończył lub w końcu się nauczył, niż miał pisać wciąż tak samo beznadziejne teksty, nie słuchając nikogo. Lepiej napisać prawdę o czyjejś twórczości, niż ślepo gadać, jaka to ona jest cudowna i niesamowita. Jednakże swoje zdanie trzeba umieć wyrazić... I zrobić to dobrze. Bo kto potraktuje poważnie krytykę z błędem na błędzie? No i żeby ocenić, trzeba jeszcze wiedzieć cokolwiek o tym, co się ocenia. Śmieszą mnie często opinie tego typu: „Myśle rze nie potrafiż zbyd dobże pisać panój nad interpónkcjom i ortografiom morze wtedy bendzie lepiej ale na razie wyhodzi bez nadziejnie sorry taka pszykra prafda mam nadźieje rze pomogłam bo wiesz ja ómiem pisać pa”. Czy te osoby w ogóle wiedzą, co z siebie robią? Moim zdaniem są tego kompletnie nieświadome i to jest w tym najgorsze. Próbują wyrazić swoje zdanie, ale nie mają bladego pojęcia jak to zrobić. Nie dotknęło ich nigdy to, że ktoś, kto ewidentnie się znał zwrócił im uwagę. I poszły takie w świat. I piszą takie bzdury i piszą. I myślą, że są fajne i naprawdę pomagają.

Blog jest znany, bo dobrze prowadzony, czy znany bo prowadzący jest fejmem? 
Sądzę, że niestety częściej to drugie. Jest wiele osób, które mają sławnego bloga, bo sławni są oni sami. Bolesna prawda, ale jednak. Znajomi, którym zależy, by mieć ich w gronie przyjaciół chcą wkupić się w ich łaski i komentują każdy post tekstem typu: „O Boże, jak cudownie. Popłakałam się! OMG! Pisz dalej – piszesz najlepiej na świecie kc!” I tak u osoby znanej rodzi się przekonanie, iż jest absolutnym bogiem pisania i nikt jej nigdy nie podskoczy. Ale to rani. Ten człowiek zostaje później tym, który jest najbardziej
pokrzywdzony.

Podsumowując: zanim zaczniemy publikować cokolwiek – pomyślmy. Zamiast odgrzewać znów ten sam temat po raz setny – wykażmy się własną wyobraźnią. Zanim skrytykujemy – upewnijmy się, że sami robimy to lepiej. Nim zaczniemy ciągnąć na naszego bloga wszystkich znajomych i zmuszać ich do komentowania – zdobądźmy czytelników na własną rękę.

(źródła obrazków: weheartit.com)

środa, 28 maja 2014

Wierszowo - 'Pod parasolem'

A więc...
Dziś pora na wierszowo. Wena przyszła, gdy wracałam w dzisiejszej ulewie ze szkoły do domu. Oczywiście... Pod parasolem. Przypłaciłam to solidnym przeziębieniem, ale dla tego wiersza warto było. Nawet mi się podoba, a u mnie samouwielbienie moich prac zdarza się rzadko.

'Pod parasolem'

Pod parasolem,
Przed światem schronieni.
Pod parasolem,
Przed wyrażaniem siebie zlęknieni.

Przezroczyste krople.
Słabe. I wątłe.
Uderzają cicho o parasol.
Próbują go rozbić.
Dotrzeć do Ciebie.
Ale Ty im nie pozwolisz.

Pod parasolem,
Twa twarz w zmroku skryta.
Pod parasolem,
Lęk Ci gardło chwyta.

Strząsasz z ręki samotną kroplę.
Spada na ziemię.
Cicho. Cichutko. I zapominasz.
Nie widzisz tych, co próbują Ci pomóc!
Nigdy ich nie dostrzeżesz.
Głupcze!
Ślepcu.
Pustaku...

Pod parasolem,
Taki sam jak inni.
Pod parasolem,
Ty kopio innych!

(to można traktować, jako dokończenie wiersza, albo i nie. Zależy od gustu i odczuć.)

Wchodzisz do domu.
I co?
Coś się zmieniło?
Nadal taki sam jesteś.
Nadal inne jest gorsze.
Nadal wszystko co sztuczne i podrabiane nie jest Tobie obce.

Co tu więcej mówić... Aha, jeszcze jedna sprawa. Koleżanka (Julia) niechcący wysłała swojemu panowi od polskiego moje opko, jako swoje wypracowanie. Jeśli pan to czyta, proszę nie traktować tego jako plagiat, to był wypadek:) ja o wszystkim wiem.
Pozdrawiam
Snow White Queen

sobota, 24 maja 2014

Taki sobie niepostowy post

Łooo.
To już dwa miesiące, odkąd nic tu nie wrzucałam. Jak byłam mniejsza, zawsze chciałam mieć bloga, jednakże blog = odpowiedzialność za wrzucanie, za treść, za przekaz i za... systematyczność. Nie chciałam mieć takiego, który porzucę. Chciałam wkładać w niego serce i dawać innym przyjemność z czytania, jednakże wiedziałam, że nie jestem na to gotowa. Mówię tak dorośle (:o). Jak założyłam, przysięgłam sobie, że będzie przynajmniej jeden post na miesiąc. No i...
KICHA.
Czas mi umrzył, bo mam gimnazjum, w którym cisną, bo jakimś cudem rok temu dostałam się do gimnazjum dla geniuszy, a mi do geniusza brakuje tyle, że hoho. Ale mniejsza z tym, znów zbaczam z tematu ;-;
Jak niektórzy z Was mogli zauważyć lub i nie zauważyć jakiś miesiąc temu, w kwietniu był tu nowy post.
summer  | via TumblrPost o filmie "Nasza klasa". Tak. Był na blogu całe dwie godziny. Dopóki aplikacja Bloggera na tablet nie oszalała. Skasowała mi caluteńki tekst, a ja nie zrobiłam kopii zapasowej -,- tekst na razie nie został jeszcze reanimowany i - szczerze mówiąc - straciłam do niego serce, więc nie wiem, czy takowa reanimacja nastąpi. Brak czasu moim największym wrogiem, czasu nie ma na nic, już nawet na bloga... TAK. ZNÓW SIĘ NAD SOBĄ UŻALAM.
Myślę, że jakoś niedługo wepchnę tu jakieś stare opowiadanie, więc w czerwcu spodziewajcie się od jednej do czterech notek. Tak, zbliżają się wakacje,więc będę się rozkręcać z prowadzeniem "Be like snow" :D (a przynajmniej tak mi się wydaje...)


Ten post jest takim "o może walnę sobie jakiegoś  organizacyjno-gdzie mogę się nad sobą użalać-wakacyjnego-zanudzającego-własnorefleksyjnego-nikogo nie interesującego posta, bo mi się tak podoba?"
WŁAŚNIE! Prawie bym zapomniała!
WAKACJE <3
JUPIKAJEJ *-*

Szykujemy letnie stroje, wkładamy na nogi sandałki, na głowie umieszczamy lekko zużyty kapelusz i idziemy na plażę, by opalać się na gorącym piasku i zanurzać się w błękitnym oceanie... tylko my i nasi przyjaciele...
Ale zaraz.
JESZCZE PRZECIEŻ MIESIĄC.
(w tym momencie spadamy z obłoków do szarej szkolnej rzeczywistości i bójki z wrednymi i chamskimi nauczycielami o nasze powyciągane na siłę oceny i nic nie jest już takie samo...)
NEEED SUMMER NOW! Niech Cię szlag trafi, szkoło.
Jak przygotowujecie się na wakacje? Te będą według Was nudne, czy wesołe i pełne przyjaźni i blasku?
Tak, kompletnie poza tematem, a raczej poza brakiem tematu notki, mam pytanka do czytelników (Wy pytaliście mnie przy nominacjach, teraz kolej na mnie ;D):
1. Jak godzicie czas z blogiem?
2. Kiedy najczęściej piszecie posty?
3. Czy to prawda w Waszym przypadku?
Untitled
4. Posty, które piszecie na swoim blogu płyną z Was samych, czy są raczej wymuszone?
5. Pod postami na innych blogach piszecie autorowi prawdę, czy kłamstwa by się podlizać?
6. Zadowalają Was duże grupy czytelników, które są kompletnie niesystematyczne, czy grupka paru wiernych?
7. Uważacie mojego bloga za ładnego pod względem graficznym?
8. Co zmienilibyście na moim blogu? (szczerze, proszę)
9. Posty publikowane tu są w stanie Was zainteresować?
10. Macie jakieś propozycje na posty? :)

Taka ankietka, prosiłabym o szczere odpowiedzi ;D (Ci, co nie mają bloga niech odpowiedzą na pytania niedotyczące ich bloga :))
Dziękuję bardzo za uwagę, nieco się rozpisałam ;3
A miało być krótko...
Buziaki
Snow White Queen

środa, 26 marca 2014

Liebster Blog Award

Zostałam nominowana do Liebster Blog Award przez Amadeę z bloga
www.misja-hogwart.blogspot.com Z całego serca jej dziękuję, że o mnie pomyślała, że jest dosyć aktywną czytelniczką mojego bloga, że czyta, udziela się i jest tu ze mną. Dziękuję Ci <3
Pytania, na które mam odpowiedzieć:

1.Dlaczego założyłaś bloga?
Miałam jakąś taką wewnętrzną potrzebę usamodzielnienia się, chęć rozłożenia skrzydeł w trochę innym środowisku, niż moje rodzinne rickriordan.pl, gdzie komentarze były od zaraz. Chciałam wypróbować swoich sił w środowisku bloggera, czegoś zupełnie innego, obcego, ale też ciekawego.
2. Jaka jest twoja ulubiona piosenka?
Mam wymienić 191 tytułów z mojego telefonu? Proooszę, nieee... To zajmie wieczność. Nie mam ulubionej. Kocham tak samo to 191 piosenek :>
3. Jaki jest twój ulubiony film?
Mam kilka ulubionych. `Trzej Muszkieterowie` zajmują jedno z pierwszych miejsc mojego rankingu. Kocham też `Charliego` i `Bling Ring`.
4. Co najbardziej lubisz robić?
Czytać, pisać, tańczyć, jeść, spać i fotografować. No i parenaście innych rzeczy.
5. Czy lubisz chodzić na zakupy?
Tak.
6. Gdybyś mogła spotkać się z jednym dowolnym celebrytą/ celebrytką lub jednym zespołem, kto to by był?
Emma Watson <3 Moja ukochana aktorka od zawsze. Jest dla mnie wzorem, uwielbiam ją, była od zawsze przeze mnie podziwiana.
7. Gdybyś mogła spotkać się z dowolną postacią z książki, kto to by był?
Trudny wybór, naprawdę. Wybaczcie wszyscy inni, Leo Valdez :`) Zbyt go kocham, żeby go kiedyś nie spotkać. Walić to, że nie istnieje.
8. Gdybyś mogła być dowolną osobą na ziemi lub bohaterem książki, kim byś była?
Chione ^^
9. Jakie jest twoje lubione zwierzę?
Jamnik, oczywiście.
10. Czy lubisz chodzić do szkoły?
Nieeeeeeeee [krzyk na pół dzielnicy].

Moje pytania (dla osób, które nominuję):

1. Jesteś typem nocnego marka, czy raczej wolisz przesypiać noce?
2. Jakie są według Ciebie cechy idealnej postaci w książce?
3. W jaką tematykę najbardziej celuje Twój blog?
4. Wyznajesz metodę `zakuć, zdać, zapomnieć`?
5. Jakiego języka/ów (prócz angielskiego) się uczysz?
6. Śpisz z jakimś pluszakiem?
7. Jakiej postaci z jakiej książki nienawidzisz najbardziej na świecie?
8. Lubisz robić zdjęcia?
9. Co jest Twoim ulubionym zajęciem i czemu akurat to?
10. Hodujesz jakieś rośliny? Jeśli tak, to jak Ci z nimi idzie?

Ps. Nominowane osoby wklejają poniższy obrazek >nagrodę< na swojego bloga, razem z wpisem.

czwartek, 13 marca 2014

Porozmawiajmy o... stereotypach.



Wyobraźcie sobie taką sytuację: idziecie ulicą. Jest spokojny poranek, nie ma żadnego święta ani Dnia Czegoś Tam. Ot co - zwykły, najzwyklejszy dzień. Śpieszycie się do szkoły, jednak walczycie z myślą, czy nie zaryzykować spóźnienia i nie zajść do piekarni po ulubione ciastko. Głównie to i klasówka z matmy zaprząta Waszą głowę, gdy... Nagle przed Wami wyrasta nastolatek - ma na sobie różową sukienkę, w dłoni ściska torebkę w kwietne wzory. Włosy ma długie i ładnie uczesane. Na nogi ubrał czarne rajstopy i baleriny, czerwona szminka na jego ustach lekko połyskuje w blasku porannego słońca.
A Wy? Wy stoicie jak ten słup soli i nie możecie oderwać od niego wzroku. I to nie dlatego, że jest tak zabójczo przystojny. To przez jego ubiór. Przez stereotyp.
We współczesnym świecie stereotypy grają jedną z głównych ról. Głównie na nich opiera się nasze społeczeństwo. Chłopak nie może bawić się lalkami, malować się ani chodzić w sukienkach. Jeśli ktoś chodzi w dresie, jest żulem, alkoholikiem i Bóg wie, kim jeszcze. Blondynki są tępe i głupie. Jeśli ktoś jest kujonem, to jest nudny i nie ma życia. Niepełnosprawna osoba nie może nic i jest uzależniona od innych ludzi. Dzieci nigdy nie mówią poważnie i nie mają racji. Takich stereotypów są tysiące. Jednak nasze środowisko narzuca nam ultimatum: albo dostosujemy się do chociaż jednego dobrego stereotypu, albo nas zjedzą. Odrzucą i nie dopuszczą do siebie, odtrącą na amen.


Stereotyp to rzecz, z którą spotykamy się wszędzie, na każdym kroku. Stał się częścią naszej codzienności. Nie jest dobry. Przypisuje często ludziom cechy, których nie mają i nigdy mieć nie będą (przykład blondynki, kujona itp). Wrzuca ich do jakiejś grupy, do której mogą wcale nie pasować, w której będą czuć się źle. Często krzywdzi. Skazuje na wyzwiska, odpychanie i w końcu odtrącenie. Czasem nawet przemoc. Jednak są grupy osób, które wrzucone do jednego worka czują się dobrze... Będąc takimi samymi, jak inni, wpasując się idealnie w swój stereotyp (tzw. plastiki na przykład). Są identyczne i dobrze się z tym czują. Jednak krzywdzą się, mają maskę, oszukują wszystkich wokół i także... siebie samych. Bo nie mają własnej osobowości, zdania, charakteru. Wszystko to, co mają jest powielone. Jest kopią. Przypomniałam sobie pewien cytat: `Urodziłeś się oryginalny. Nie umrzyj jako kopia.` Zgadzam się z tym. A stereotyp niemal skazuje nas na taką śmierć.
Z tego wynika, że stereotypy naprawdę są złe. Jednak nigdy nie znikną. Gdyby świat z nich wyczyścić, zacząć od początku i tak po dość krótkim czasie narodziłyby się nowe. Są nieodłączną częścią naszego świata. Były, są i będą. Nigdy ich nie wyeliminujemy. Ludzie muszą się na czymś opierać, mieć podstawę do oceniania innych, nawet podświadomie. Każdy z nas, mimo woli ocenia innych po znanych sobie stereotypach, wyrytych na amen w naszej głowie. Nie pozbędziemy się tego. Każde z nas powie: nie oceniam po wyglądzie. Ale to kłamstwo. Gdy widzimy chłopaka w dresie, stojącego w jakimś ciemnym zaułku, w naszej głowie zapala się czerwona lampka oznaczona napisem `żul`.  Ale skąd mamy wiedzieć, że to nie wzorowy uczeń, ukochany syn i świetny chłopak? 
Najlepszy stereotyp, to złamany stereotyp. Jednakże, czy złamanie go nie zniszczy naszej pozycji w naszym środowisku?

Zastanówcie się, ruszcie głowy, wysnujcie własne opinie i wnioski. Zachęcam :)
Pozdrawiam
Snow White Queen

PS. Pewnie zauważyliście,że na moim blogu często w tekście występuje białaczka... Nie mam na to wpływu. Macie jakieś sugestie, co z tym zrobić? Byłabym wdzięczna.
PSS. Obrazki pobrane ze strony www.weheartit.com - stronka pełna prawdziwych inspiracji, naprawdę polecam.

czwartek, 27 lutego 2014

Anorektyczka

Hmm. Co tu dużo pisać. To moja twórczość własna napisana na podstawie wspomnień związanych z anoreksją, która zaatakowała dziewczynę z mojej rodziny oraz głośnej afery, gdy to modelka z Madrytu, z wycieńczenia i niedożywienia dostała ataku serca na wybiegu. Nic dodać nic ująć. Chciałabym to zadedykować Cassiel, Nożownikowi, Anniee i Amadei.
Buźki
Snow White Queen



Nazywam się Marianne. Mam siedemnaście lat. Mam w głowie potwora. Ale Wy go nie widzicie. Na imię mu anoreksja.
- Marianne? Marianne! – gwałtownie wyciągnięta ze świata własnych myśli natarczywym głosem matki, podnoszę wzrok znad talerza pełnego jedzenia i patrzę na nią znużonymi oczami.
- Marianne, zjedz to – słyszę rozkaz padający z jej ust. Jest dla mnie, niczym strzał w ramię. Tyle tygodni poświęconych na tracenie kilogramów. Mogłam je zaprzepaścić jednym, głupim śniadaniem.
Wolno kręcę głową w odpowiedzi. Kanapka z szynką. Serek biały polany śmietaną. Kawałek pomidora i skrawek papryki. Bułka z nutellą. Garstka oliwek. Dla Was pewnie normalne, smaczne i zdrowe śniadanie. Jakżeby inaczej. Dla Was jedzenie to nie problem. Może nawet przyjemność. Dla mnie to tortura.
Naciągam sweter na nadgarstki i kulę się na krześle, starając się wyglądać na więcej, niż trzydzieści cztery kilo. „Żeby tylko matka nie zauważyła” – to moja mantra. Wypowiadam ją każdego dnia, kilka razy dziennie. Jak na razie działa. Ojca nie mam. Nie żyje od pięciu lat. On by zauważył.
- Ostatnio marniejesz, skarbie – mówi, jakby do siebie moja matka i siada obok, na stołku. – To wszystko przez tę naukę i egzaminy. Musisz jeść, by mieć na nie siłę!
Mam ochotę się zaśmiać. To, co wygaduje jest śmieszne. Nie zna mnie. Nic nie wie o własnej córce. Nigdy nie stresowałam się egzaminami, nauka przychodziła sama. Miałam dobre oceny, nawet nie ucząc się bardzo dużo. Zamiast wybuchnąć śmiechem, zachowuję pustą twarz, bez jakiegokolwiek wyrazu i wbijam wzrok w trampki.
- Tak, mamo – potwierdzam jej słowa, znudzonym głosem. – To wszystko przez to, co powiedziałaś.
Jakaś wciąż zbuntowana cząstka mojego umysłu, donośnie krzyczy w mojej głowie: MAMO, ZAUWAŻ, ŻE JESTEM CHORA! MAMO, POMÓŻ MI. BŁAGAM, POMÓŻ! NIE ZOSTAWIAJ MNIE Z TYM SAMEJ. JA CHCĘ ŻYĆ… CHCĘ BYĆ NORMALNA. CHCĘ, BY TO MINĘŁO! ŻEBY TEN POTWÓR OPUŚCIŁ MOJĄ GŁOWĘ. MAMO?! Mamo…? Gdzie jesteś?
Wychodzi z pomieszczenia niczego nieświadoma. Niemalże uśmiechnięta. Nie ma pojęcia o tym, co dzieje się wewnątrz mnie. Może to i dobrze.
Wylądowałabym w szpitalu. Tam kazaliby mi jeść…
Szybko zrywam się na nogi, wyciągam dłonie do przodu i biorę w nie talerz. Jego zawartość po chwili ląduje w koszu na śmieci.  Dla pewności, że matka nie zauważy, kładę na wierzch trzy chusteczki do nosa zgniecione w pięści.
Staję w progu i smętnym wzrokiem omiatam nowocześnie urządzoną kuchnię. Mój brzuch domaga się jedzenia. Podwijam sweter sięgający mi do kolan i dotykam miejsca, gdzie pod skórą czai się żołądek. NIENAWIDZĘ GO. Tyję od każdego najmniejszego kęsu. Tłuszczu przybywa mi nawet od kiślu, który próbowałam w desperacji pić, gdy już nie potrafiłam wytrzymać z głodu. Na początku, gdy przestałam jeść, straciłam bardzo dużo wagi. Z pięćdziesięciu siedmiu kilo przeskoczyłam na czterdzieści jeden. Wydawało mi się, że to cud. Potem tracenie stało się trudniejsze. Teraz cały czas wydaje mi się, że robię się grubsza. Chyba zresztą tak jest. Nie mogę na siebie patrzeć. Niedawno wpadłam w histerię i zjadłam wszystko, co było w lodówce. W nocy wymiotowałam. Powiedziałam matce, że to zatrucie.
Teraz patrzę na wielki w moich oczach brzuch. Jest potężny, monstrualny. NIE! Czemu…? Powinien być mocno wklęsły. Stoję na środku przedpokoju. Sama. Zasłaniam sobie usta dłonią, by nie krzyczeć. Drżącą ręką przytrzymuję dolną część swetra przy biuście i z rozpaczą wlepiam oczy w miesiąc zniweczonych starań. Każdego wieczoru jadłam półtorej kromki z masłem, by nie umrzeć na stojąco. Każdego dnia piłam cztery ziołowe herbaty, by moje gardło nie zamieniło się w mak. To było za dużo… Nie powinnam była jeść niczego. Moje nogi drżą. Mam na nich tylko czarne kabaretki. W lofcie mamy, urządzonym w chłodnym nowoczesnym stylu jest lodowato. Upadam na kolana, tłumiąc płacz, po czym z całą mocą wbijam sobie pięść w brzuch.
JESTEM POTWOREM. Boże, jak ja siebie nienawidzę.  Mówią, że nasze ciała to świątynie. Moje jest więzieniem. Jestem w nim trzymana wbrew mojej woli. Uwiązana jak pies łańcuchem do budy. Ja już nie chcę… Nie chcę tego niesamowicie napęczniałego, grubego, tłustego truchła, w którym mieszka moja dusza.
Podnoszę się z podłogi i roztrzęsionymi ruchami idę do drzwi mojego pokoju. Otwieram je kopniakiem, wchodzę do środka i starannie za sobą zamykam. Na zasuwkę. Wmontowałam ją sama. Mówiłam mojej głupiej matce, że to dlatego, iż się uczę i nie chcę, by ktokolwiek mi przeszkadzał. Jak zwykle. Uwierzyła. Uwierzyła swojej „idealnej” córeczce. Nigdy nie rozumiała problemów młodzieży. Twierdziła, że one nie będą mnie nigdy dotyczyć. Że skoro żyję w dobrym domu, los nie ma prawa dotknąć mnie uzależnieniami, chorobami lub złym towarzystwem. Nic mylnego. Dotknął.
Toczę dzikim wzrokiem po pokoju. Znajomy niebieski dywan, półki, duża szafa i mniejsze szafki z jasnego drewna. Wielkie okno naprzeciwko drzwi jest otwarte, białe zasłony łopoczą na wietrze. Zimne, kojące powietrze owiewa moją twarz. Mój wzrok zatrzymuje się na łóżku. Zwykłym, prostym z kwiatami z czarnego metalu u wezgłowia. Z kapą wyszywaną w różnokolorowe kwiaty i czarnymi, dużymi poduszkami. Tuż obok nich leży kartka. Widnieją na nich dwie linijki napisanych równo słów:
„SKOŃCZ Z TYM, BO UMRZESZ. TAK BARDZO CHCESZ SIĘ ZABIĆ?”
Sebastian znów tu był? Mój chłopak… albo były chłopak. Nie jestem pewna. Nie rozmawiam już z nim. Wiem tylko, że się martwi. Ale to przez niego z tym zaczęłam. Gdy miałam wrażenie, że nie wydaję mu się już atrakcyjna. Myślę, że jest jedyną osobą, która w ogóle zauważyła, co się ze mną dzieje. I ostatnią.

Ze wściekłą miną podnoszę świstek z łóżka i wyrzucam go do małej śmietniczki stojącej w rogu pokoju. Mam w niej już stos takich karteczek. Kolekcję, możnaby sarkastycznie powiedzieć.
Po dłuższym momencie stania i wpatrywania się w sterty niespełnionych błagań Sebastiana zalegających w śmietniku, przytomnieję wreszcie, odwracam się i przysiadam na łóżku. Znajome ściany pomalowane na ciepły, kremowy kolor rozjaśniają pokój, czyniąc mój humor nieco lepszym. Tam gdzie jest światło, jest i nadzieja.
Pobobno.
Ściągam z półki zeszyt od biologii i patrzę na niego beznamiętnie. „Serce zbudowane z dwóch przedsionków i komory. Są dwa obiegi krwi. Płazy do rozrodu zawsze schodzą do wody. Są rozdzielnopłciowe i jajorodne. Rozwój jest złożony.” Trzask. Zamykam notatkę i odstawiam zeszyt na półkę.
- Marianne, wychodzę – słyszę zdenerwowany głos matki. – Nie będzie mnie do jutrzejszego popołudnia. Otwórz te drzwi – dodaje, szarpiąc za klamkę mojego pokoju.
Podchodzę wolno do celu i powoli odsuwam zasuwkę. Patrzę na matkę wielkimi oczami, ozdobionymi dużymi, szarymi sińcami od niewyspania. Widzę, jak kobietą wstrząsa dreszcz.
- Marianne, wyglądasz jak śmierć – szepcze wystraszona. -  Mam pilny wyjazd służbowy… Ale jak coś by się działo, to dzwoń, wyślę kogoś z agencji, żeby Ci pomógł.
Kogoś z agencji…
Ty jesteś przecież zbyt zajęta, by zostać z własnym dzieckiem.

***

Otwieram gwałtowanie oczy.
On stoi przede mną. Wiem to.
Podnoszę się gwałtowanie z pozycji leżącej, zrzucając z siebie kota. Mrużę oczy. Nic nie widzę, jest środek nocy. Ale wiem, że to on.
- Jak się masz, Marianne? – pyta, z wymuszonym uśmiechem.
Staję na nogi, prostuję się i patrzę mu prosto w czarne oczy. A raczej staram się. Dwadzieścia centymetrów między nami czyni dość sporą różnicę.
- W porządku, dziękuję – odpowiadam cicho.
Mierzy mnie tym swoim badawczym wzrokiem. Wiem, że nic przed nim nie ukryję. Nie tym razem.
- A ja sądzę, że nic nie jest w porządku – stwierdza. – Uważasz, że nie widzę, co zrobiłaś ze swoim ciałem?!
Milczę.
Długie blond włosy opadają mu na opaloną twarz, czarne oczy patrzą wyzywająco.
- Po co przyszedłeś? – pytam w końcu spokojnym głosem.
Nie mam zamiaru dać po sobie pokazać, jak bardzo wyprowadził mnie z równowagi.
- Bo się o ciebie boję. Wyglądasz, jakbyś umierała, Marianne.
Jednym krokiem pokonuje dzielący nas dystans, chwyta mnie za ramiona, pcha w tył i przyciska do ściany. Czuję pod plecami jej chłód.
- Przysięgniesz mi tu i teraz. Na Boga. Na swoją krew. Na rodzinę. Że zaczniesz jeść – syczy Sebastian.
Śmieję się. Nie mogę się powstrzymać. Wybucham mu śmiechem prosto w twarz. Jego dezorientacja wypisana na buzi doprowadza mnie do skrajnego poczucia szczęścia.
- Każesz mi przysięgać, a to przez ciebie zaczęłam – mówię, dławiąc się śmiechem. – Co za paradoks. Może lepiej, jeśli już wyjdziesz? – dodaję.
Chłopakowi opadają ręce, patrzy na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. Z… respektem.
- Nie wiedziałem.
- Skąd miałeś wiedzieć? – zdaję sobie sprawę, że moje słowa zranią, ale mimo to dalej brnę w swoją wypowiedź. – Przecież byłeś zbyt zajęty Daisy, Montaną, Kariną, Lucy i Quarell, z naciskiem na tą ostatnią. Ja spadłam na boczny plan, byłam dla ciebie dodatkiem, z którym fajnie się pokazać, ale na dłuższą metę laduje na dnie szafy.
Czarne oczy Sebastiana zwężają się.
- Nieprawda… Zawsze Ty byłaś dla mnie wszystkim – mówi cicho. – A teraz przysięgnij. To nie prośba, to rozkaz, Marianne.
Bóg. Podobno gdzieś tam jest. Nie wiem. Nigdy go nie widziałam. Podobno czuwa tam, w niebie, nad naszymi zbłąkanymi duszami. Ponoć zbawia, ulecza, pomaga, nawraca… W takim razie dlaczego mnie zostawił? Boże, czemu nigdy mi nie pomogłeś? Czemu pozwalasz, by choroba mnie zniszczyła? Dlaczego nie wysłuchałeś jeszcze ani jednej z modlitw, które wypowiadały moje spękane usta, gdy leżałam w kałuży krwi w łazience albo płakałam całe noce? Czemu ani razu w moim życiu nie dałeś mi znaku? Skąd mam wiedzieć, że jesteś? Ale jesteś. Wszyscy tak mówią. Ponoć jestem wierząca. Więc nie będę przysięgać… Nie na Ciebie. Nie na moją krew i rodzinę.
Podnoszę na Sebastiana zdeterminowany wzrok.
- Nie.
W jego oczach widzę przebłysk szaleństwa.
- TAK! – krzyczy. – MASZ Z TEGO WYJŚĆ, MARIANNE…
- Myślę, że rzeczywiście, jedno z nas powinno wyjść – przerywam mu chłodnym głosem. – Z tego domu.
- Przysięgaj! – to już nawet nie jest zwykły krzyk, tylko wrzask rozpaczy.
Chłopak chwyta mnie mocno za ramiona, aż uderzam głową o ścianę.
Moje kruche kości… - myślę, milisekundę przed tym, jak czaszka pęka, a na białą tapetę tryska gorąca krew.
- Oszalałeś! – mówię i staram się wyrwać. Smużka szkarłatu płynie mi po policzku, niczym krwawa łza. Ból rozdziera mi umysł, próbuje pozbawić świadomości. Nie. Ja to wygram! JA!
Trafiam go łokciem pod żebra.
Myślę tylko o ucieczce, skupiam się na niej całym moim jestestwem. Żeby tylko nie stracić przytomności. Jego ręce nagle mnie puszczają, a ja pędzę na oślep. Gdzie? W tym domu jest jeszcze tylko jedno pomieszczenie na zamek. Łazienka. Gonią mnie krzyki Sebastiana. Nie rozróżniam już słów.
Wpadam do toalety i pośpiesznie zatrzaskuję drzwi. O Boże, Boże, Boże. Wezwać kogoś? Ktoś z sąsiadów w ogóle by się zaintersował wrzaskami zamkniętej w sobie siedemnastolatki mieszkającej na ostatnim piętrze, wyglądającej często jak obłąkana? Krzyczeć?
Niechętnie patrzę w lustro. Wygniecony, czarny, za długi podkoszulek z napisem HELLo tHERE sprawia, że wyglądam jak kościotrup. Do tego fioletowe rajstopy dodają moim nogom wyglądu patyczków. Bo patyków to zbyt wygórowane do powiedzenia. Czarne, matowe włosy opadają mi na ramiona w kołtunach. Błękitne oczy patrzą bez wyrazu z zapadniętej twarzy. Skóra jest szara jak tektura. Wyglądam, niczym wieszak. Nie… Ja jestem wieszakiem. CO JA ZE SOBĄ ZROBIŁAM?
Podwijam T-shirt i patrzę na brzuch. Jest wielki. Jak księżyc w pełni. Nieważne jak wygląda reszta mojego ciała, brzuch zawsze powie mi prawdę, karcę się w duchu. To on mi dyktuje ile mam jeszcze schudnąć, jak długo mam nie jeść.
Czuję moje pulsujące tętno na szyi. Jest za szybkie.
Szturcham palcem pępek. Wydaje się być o wiele dalej od bioder, wybiegać poza linię prostą kulszy*.
- MARIANNE! – słyszę krzyk Sebastiana. – Wyważam drzwi! Słyszysz?!
NIE! Muszę uciec temu psychopacie, muszę…
Nagle upadam na ziemię, tracę władzę w nogach, całe moje ciało zaczyna nagrzewać się od środka. Co do…? To z głodu? Nie tknęłam jedzenia od czterech dni.
Z całej siły uderzam zranioną głową w brzeg wanny, przed oczami stają mi gwiazdy.
- Sebastian? – chrypię, teraz już ze strachu o siebie, nie przed nim. – SEBASTIAN! Pomóż mi…
Nagle potężny ból przeszywa całą moją klatkę piersiową. Po policzkach zaczynają mi płynąć łzy cierpienia. To serce… Chwytam się za  pierś w miejscu, gdzie powinno się znajdować, po lewej stronie od brzegu.
- O Boże, jak boli – łkam.
Drapię paznokciami po skórze, jakbym mogła dostać się do środka i wyjąć stamtąd to uczucie tortury, po czym odrzucić je daleko od siebie, jak niechciane wspomnienie.
I nagle wszystko gaśnie.
Chyba pękło mi serce.

Nazywam się Marianne. Mam siedemnaście lat. Dzisiaj w nocy zabiła mnie anoreksja.

*biodro
Zdjęcie pobrane z grafiki google, ze strony www.anneofcarversville.com 

środa, 26 lutego 2014

The Versatile Blogger Award


Zostałam nominowana do Versatile Blogger Award przez użytkowniczkę Bloggera, Amadeę. Dziękuję z całego serca, patrz jak Ci macham <3
Już mówię, o co w tym wszystkim chodzi:






  • Nominowana osoba pokazuje nagrodę na blogu (nagroda - logo Versatila)
  • Dziękuje osobie, która ją nominowała na jej blogu.
  • Ujawnia siedem faktów o sobie.
  • Nominuje kolejnych 15 bloggerów.
  • Informuje 15 bloggerów o nominacji na ich blogach.

  • A więc: siedem faktów o mnie.
  • 1. Pasjonuję się tańcem, ale mój ulubiony w-f w szkole, to odwołany.
  • 2. Nie mogę żyć bez kawy Inki ;-;
  • 3. Mam 1.59 wzrostu, a chciałabym 1.70 (teeeen ból :<)
  • 4. Hejtuję Zmierzch i Justina Biebera (takie to dorosłe X.X) 
  • 5. Jestem kaktusomaniakiem.
  • 6. Nie cierpię szyć.
  • 7. Urodziłam się w Krakowie.

  • Nominowane przeze mnie (będzie tego więcej, ale chwilowo mi się nie chce): 
  • 1. www.hadesik13grr.blogspot.com 
  • 2. www.piorem-i-olowkiem.blogspot.com
  • 3. www.sucha17.blogspot.com
  • 4.  www.city-of-the-dreams.blogspot.com
  • 5. www.100krokow.blogspot.com/
  • niedziela, 9 lutego 2014

    Wierszowo sprzed dwóch lat, odkopane w odmętach komputera, czyli twory-gryzmoły.

    Tak dla odświeżenia wrzucę pewną rzecz, już wcześniej publikowaną przeze mnie w Internecie. Nie, nie ukradłam jej Chione z rickriordan.pl, z pewnej prostej przyczyny - mianowicie ja nią jestem xD Twórczość jest całkowicie moja. Jestem teraz w trakcie przygotowywania dla Was dłuższej notki, ale nie wiem, kiedy ją tu opublikuję. BO ZOSTAŁ JESZCZE TYDZIEŃ TEJ PIEPRZONEJ SZKOŁY ;__; A szkoła zabiera chęci do życia. Okej, kończę jęczeć i wklejam wierszydełko-straszydełko. Wierszyk sprzed dwóch lat, na rozgrzewkę. Błagam. Nie pomrzyjcie podczas czytania ;_________; Trudno stwierdzić, czy to wiersz biały, czy coś, ale on jest do czytania, a nie do klasyfikacji gatunkowej. Życzę miłej, choć krótkiej lektury ;3








                                                „Demeter”




    Demeter bogini rolnictwa,
    W białej sukni z włosami koloru zboża.
    Jest tak piękna jak nadchodząca wiosna.
    Gdy idzie ziemia obrasta wokół niej kwiatami
    Każdy ruch ręką przywołuje obraz,
    Siedzącej na ziemi,
    Wspaniałej, pięknej i młodej dziewczyny,
    Trzymającej w rękach bukiet kwiatów,
    I babie lato.
    We włosach Demeter tkwią rosy kropelki.
    A w jej oczach tańczą radosne płomyki,
    Jednak jest to mylne wrażenie łagodnej.
    Bo gdy w gniew wielki wpadnie,
    Ziemia przestanie dawać nam swe owoce.
    Pola uprawne spali słońce,
    A ludzie umierać będą z głodu.
    Ziemia nie odda ani jednej rośliny,
    W ogródkach padnie wszelki kwiatuszek.
    Ludzkość skryje się przed obliczem,
    Strasznej bogini.
    Ale gdy uda się ją przebłagać,
    Dobra się znów stanie.
    Jej ciepłe serce ogrzeje
    Pola wypalone skwarem.
    Kochamy wszyscy Demeter,
    Tak jak własną matkę.
    Bo gdy jej serce bije dla ludzkości,
    Wtedy prawdziwą jest boginią,
     Szczerej, matczynej miłości.

    poniedziałek, 3 lutego 2014

    Recenzjowo - "Candy"

    No to lecimy z pierwszym, prawdziwym postem. Dziś czas na recenzję. Moja pierwsza ;_; Nie bijcie, jak się nie spodoba. Postaram się postarać. Ale nie wiem, co z tego wyjdzie. No to chyba wypadałoby zacząć ;>
    Jedziemy.

    "W życiu Joe wszystko zmieniło się od chwili, kiedy spotkał Candy. Co takiego przyciągnęło jego wzrok? Jej włosy, uśmiech, a może sposób poruszania się? 
    Joe myśli o Candy dzień i noc, uczucie do niej wyraża także poprzez muzykę. Ale Candy zabiera go do swojego świata: gorzkiej otchłani narkotyków, przemocy i rozpaczy.
    Kiedy ponura prawda wychodzi na jaw, Joe musi zdecydować, czy miłość i nadzieja - oraz oczywiście Candy - warte są walki. I jak uciec przed niebezpieczeństwem, które czai się za każdym rogiem." - opis z okładki książki. Źródło: empik.com

    Sięgnięcie po tę książkę zajęło mi naprawdę dużo czasu. Przechodziłam obok niej w bibliotece wiele razy. Brałam do ręki, czytałam opis i powieść ponownie lądowała na półce. Wydawała mi się... za poważna. Pół roku temu w końcu odważyłam się, żeby w ogóle ją zacząć. I powiem szczerze: nie zawiodłam się. Książka opowiada o zwykłym nastolatku, z tego co pamiętam, piętnastoletnim Joe. Ale czy na pewno takim zwykłym, jak wydaje się na pierwszych stronach książki? Nasz bohater sprawia wrażenie zwyczajnego, szarego, niewyróżniającego się niczym chłopaka, jakich pełno. Pewnego dnia przyjeżdża do Londynu, by wyleczyć chorą rękę.

    Trudno mi sobie uzmysłowić, jak żyłem, zanim poznałem Candy. Czasem siadam i godzinami myślę o przeszłości, usiłując wydobyć tamten czas z pamięci; nigdy mi się nie udaje. Tak, jakbym bez niej w ogóle nie istniał. Udaje mi się cofnąć zaledwie pół godziny przed naszym pierwszym spotkaniem; ostatnie chwile mojej egzystencji sprzed Candy, kiedy jeszcze byłem po prostu chłopcem... chłopakiem w pociągu, chłopakiem z chorą ręką, chłopakiem w dziwnej czarnej czapce. Wtedy byłem niewinny. Byłem po prostu chłopcem. W pociągu. Z chorą ręką. W czapce. To był cały świat, który znałem.”


    Na stacji poznaje Candy, która - jak później się okazuje, do szczętu rujnuje jego dotychczasowe życie. Dziewczyna już na początku przykuwa jego uwagę. I - sama z siebie - zaczepia go.


    "I wtedy ją zobaczył.
    Stała tam, opierając się o ścianę. Uśmiechała się. Był to jeden z tych niewielu uśmiechów, które pamięta się przez całe życie. Stał jak zaczarowany, nie mogąc się poruszyć. Mógł tylko trwać i wpatrywać się w nią."

    Chwilę później, nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności Joe spotyka mężczyznę. Człowiek zachowuje się dziwnie, przeprowadza z Candy bardzo podejrzaną rozmowę i wyciąga od niej pieniądze. Gdy nasz bohater wraca z powrotem do Londynu, jest nie tylko zdrów, ale zupełnie odmieniony. Jakiś tydzień później, gdy odważa się wreszcie zadzwonić do Candy, ta zgadza się z nim spotkać. Idą do zoo. Po prostu. Ten moment w książce jest chwytający za serce. Jego prostota i niezwykle opisana radość dziewczyny, przy czymś tak zwykłym, poruszają. W pewnym momencie chłopak pyta ją o nieprzyjemnego mężczyznę, z którym rozmawiała. Ta wymyśla jakieś łgarstwo. Joe wie, że ona kłamie. Nie wie skąd, ale wie. Gdy oboje rozchodzą się w swoją stronę, książka zaczyna się rozpędzać. Ale nie w tym złym znaczeniu. Wszystko przybiera powagi. To, co na początku wydaje się błahe, nagle staje się przytłaczająco… prawdziwe. Autor nie próbuje wciskać czytelnikom bujd. Pokazuje nam prawdziwy świat. Świat dużej części współczesnej młodzieży. Sytuacje, w których może znaleźć się każde z nas. Gdy Joe dowiaduje się, że Candy jest uzależnioną od heroiny prostytutką, nie zostawia jej. Nie czuje do niej obrzydzenia. Ba! Próbuje jej pomóc.

    „Nie potrzebowała mnie, nie chciała mnie, byłem niczym. Jedyne, czego potrzebowała, to heroina.” 

    Powieść traktuje o jeszcze jednej bardzo ważnej rzeczy. O poświęceniu. Nie opuścił jej, mimo że powinien, bo choćby to nakazywał mu rozsądek. 

    „(Cytat niedokładny) – Czy przedtem wiedziałeś, że ona coś bierze? – spytała.

    - Tak – odpowiedziałem, patrząc Ginie prosto w oczy. Ale to jeszcze nie robi z niej potwora.”

    Gdy chłopak w końcu odnajduje dziewczynę, jest pobita niemal na śmierć przez swojego alfonsa – Iggy’ego. Mężczyznę, z którym nasza bohaterka rozmawiała przy pierwszym ich spotkaniu. Joe proponuje jej, by wyjechała z nim do domku jego rodziców, poza Londynem i tam ukryła się przed Iggym oraz spróbowała rzucić nałóg.
    Tutaj wgryzamy się w kolejny etap książki, który jest równocześnie przestrogą. Pokazuje nam, jak działa heroina, co zrobiła z Candy. Jak ją wyniszczyła

    „Ciało trzymało ją w szachu.” 

    Widzimy jak ciężko jest rzucić i wygrać walkę z własnym ciałem, które chce tylko więcej i nie obchodzi go, że już nic nie ma. Gdy ból przejmuje kontrolę, trudno jest myśleć jasno. Gdy nałóg rzuca Cię na kolana, nie masz nic do gadania. Albo dasz więcej… albo będziesz cierpieć męki.
    Powieść wciągnęła mnie do reszty. I jako jedna z niewielu książek, doprowadziła do łez. Jest naprawdę niesamowicie napisana. Ludzkie uczucia tak zgrabnie i zręcznie ujęte. Czułam się, jakbym była wewnątrz głowy Joe’go. Jakbym stała tuż obok niego, na wyciągnięcie ręki i w każdej chwili mogłabym go dotknąć. Jest naprawdę realną postacią. Tak samo Candy. Są opisani jak ludzie. Bez zdolności magicznych, bez rogów na głowie, bez półboskiej krwi (przepraszam szanownie fandomy takich oto postaci ;-;). Bo są ludźmi. A nie potworami, pozbawionymi jakichkolwiek uczuć. Przez to są nam bliscy.
    Punkt kulminacyjny „Candy” trwa, gdy Iggy odnajduje dom, w którym ukrywa się nasza dwójka i porywa siostrę Joe’go by żądać w zamian za nią Candy. Kończy się tym, że nasza bohaterka, (świeżo po wyjściu z nałogu), zabija swojego alfonsa.
    Co tu więcej mówić? Mam nadzieję, że recenzja się podobała i troszeczkę zachęciła do przeczytania J
    Pozdrawiam                                                  Ogólna ocena książki: 10/10

    Snow White Queen