czwartek, 27 lutego 2014

Anorektyczka

Hmm. Co tu dużo pisać. To moja twórczość własna napisana na podstawie wspomnień związanych z anoreksją, która zaatakowała dziewczynę z mojej rodziny oraz głośnej afery, gdy to modelka z Madrytu, z wycieńczenia i niedożywienia dostała ataku serca na wybiegu. Nic dodać nic ująć. Chciałabym to zadedykować Cassiel, Nożownikowi, Anniee i Amadei.
Buźki
Snow White Queen



Nazywam się Marianne. Mam siedemnaście lat. Mam w głowie potwora. Ale Wy go nie widzicie. Na imię mu anoreksja.
- Marianne? Marianne! – gwałtownie wyciągnięta ze świata własnych myśli natarczywym głosem matki, podnoszę wzrok znad talerza pełnego jedzenia i patrzę na nią znużonymi oczami.
- Marianne, zjedz to – słyszę rozkaz padający z jej ust. Jest dla mnie, niczym strzał w ramię. Tyle tygodni poświęconych na tracenie kilogramów. Mogłam je zaprzepaścić jednym, głupim śniadaniem.
Wolno kręcę głową w odpowiedzi. Kanapka z szynką. Serek biały polany śmietaną. Kawałek pomidora i skrawek papryki. Bułka z nutellą. Garstka oliwek. Dla Was pewnie normalne, smaczne i zdrowe śniadanie. Jakżeby inaczej. Dla Was jedzenie to nie problem. Może nawet przyjemność. Dla mnie to tortura.
Naciągam sweter na nadgarstki i kulę się na krześle, starając się wyglądać na więcej, niż trzydzieści cztery kilo. „Żeby tylko matka nie zauważyła” – to moja mantra. Wypowiadam ją każdego dnia, kilka razy dziennie. Jak na razie działa. Ojca nie mam. Nie żyje od pięciu lat. On by zauważył.
- Ostatnio marniejesz, skarbie – mówi, jakby do siebie moja matka i siada obok, na stołku. – To wszystko przez tę naukę i egzaminy. Musisz jeść, by mieć na nie siłę!
Mam ochotę się zaśmiać. To, co wygaduje jest śmieszne. Nie zna mnie. Nic nie wie o własnej córce. Nigdy nie stresowałam się egzaminami, nauka przychodziła sama. Miałam dobre oceny, nawet nie ucząc się bardzo dużo. Zamiast wybuchnąć śmiechem, zachowuję pustą twarz, bez jakiegokolwiek wyrazu i wbijam wzrok w trampki.
- Tak, mamo – potwierdzam jej słowa, znudzonym głosem. – To wszystko przez to, co powiedziałaś.
Jakaś wciąż zbuntowana cząstka mojego umysłu, donośnie krzyczy w mojej głowie: MAMO, ZAUWAŻ, ŻE JESTEM CHORA! MAMO, POMÓŻ MI. BŁAGAM, POMÓŻ! NIE ZOSTAWIAJ MNIE Z TYM SAMEJ. JA CHCĘ ŻYĆ… CHCĘ BYĆ NORMALNA. CHCĘ, BY TO MINĘŁO! ŻEBY TEN POTWÓR OPUŚCIŁ MOJĄ GŁOWĘ. MAMO?! Mamo…? Gdzie jesteś?
Wychodzi z pomieszczenia niczego nieświadoma. Niemalże uśmiechnięta. Nie ma pojęcia o tym, co dzieje się wewnątrz mnie. Może to i dobrze.
Wylądowałabym w szpitalu. Tam kazaliby mi jeść…
Szybko zrywam się na nogi, wyciągam dłonie do przodu i biorę w nie talerz. Jego zawartość po chwili ląduje w koszu na śmieci.  Dla pewności, że matka nie zauważy, kładę na wierzch trzy chusteczki do nosa zgniecione w pięści.
Staję w progu i smętnym wzrokiem omiatam nowocześnie urządzoną kuchnię. Mój brzuch domaga się jedzenia. Podwijam sweter sięgający mi do kolan i dotykam miejsca, gdzie pod skórą czai się żołądek. NIENAWIDZĘ GO. Tyję od każdego najmniejszego kęsu. Tłuszczu przybywa mi nawet od kiślu, który próbowałam w desperacji pić, gdy już nie potrafiłam wytrzymać z głodu. Na początku, gdy przestałam jeść, straciłam bardzo dużo wagi. Z pięćdziesięciu siedmiu kilo przeskoczyłam na czterdzieści jeden. Wydawało mi się, że to cud. Potem tracenie stało się trudniejsze. Teraz cały czas wydaje mi się, że robię się grubsza. Chyba zresztą tak jest. Nie mogę na siebie patrzeć. Niedawno wpadłam w histerię i zjadłam wszystko, co było w lodówce. W nocy wymiotowałam. Powiedziałam matce, że to zatrucie.
Teraz patrzę na wielki w moich oczach brzuch. Jest potężny, monstrualny. NIE! Czemu…? Powinien być mocno wklęsły. Stoję na środku przedpokoju. Sama. Zasłaniam sobie usta dłonią, by nie krzyczeć. Drżącą ręką przytrzymuję dolną część swetra przy biuście i z rozpaczą wlepiam oczy w miesiąc zniweczonych starań. Każdego wieczoru jadłam półtorej kromki z masłem, by nie umrzeć na stojąco. Każdego dnia piłam cztery ziołowe herbaty, by moje gardło nie zamieniło się w mak. To było za dużo… Nie powinnam była jeść niczego. Moje nogi drżą. Mam na nich tylko czarne kabaretki. W lofcie mamy, urządzonym w chłodnym nowoczesnym stylu jest lodowato. Upadam na kolana, tłumiąc płacz, po czym z całą mocą wbijam sobie pięść w brzuch.
JESTEM POTWOREM. Boże, jak ja siebie nienawidzę.  Mówią, że nasze ciała to świątynie. Moje jest więzieniem. Jestem w nim trzymana wbrew mojej woli. Uwiązana jak pies łańcuchem do budy. Ja już nie chcę… Nie chcę tego niesamowicie napęczniałego, grubego, tłustego truchła, w którym mieszka moja dusza.
Podnoszę się z podłogi i roztrzęsionymi ruchami idę do drzwi mojego pokoju. Otwieram je kopniakiem, wchodzę do środka i starannie za sobą zamykam. Na zasuwkę. Wmontowałam ją sama. Mówiłam mojej głupiej matce, że to dlatego, iż się uczę i nie chcę, by ktokolwiek mi przeszkadzał. Jak zwykle. Uwierzyła. Uwierzyła swojej „idealnej” córeczce. Nigdy nie rozumiała problemów młodzieży. Twierdziła, że one nie będą mnie nigdy dotyczyć. Że skoro żyję w dobrym domu, los nie ma prawa dotknąć mnie uzależnieniami, chorobami lub złym towarzystwem. Nic mylnego. Dotknął.
Toczę dzikim wzrokiem po pokoju. Znajomy niebieski dywan, półki, duża szafa i mniejsze szafki z jasnego drewna. Wielkie okno naprzeciwko drzwi jest otwarte, białe zasłony łopoczą na wietrze. Zimne, kojące powietrze owiewa moją twarz. Mój wzrok zatrzymuje się na łóżku. Zwykłym, prostym z kwiatami z czarnego metalu u wezgłowia. Z kapą wyszywaną w różnokolorowe kwiaty i czarnymi, dużymi poduszkami. Tuż obok nich leży kartka. Widnieją na nich dwie linijki napisanych równo słów:
„SKOŃCZ Z TYM, BO UMRZESZ. TAK BARDZO CHCESZ SIĘ ZABIĆ?”
Sebastian znów tu był? Mój chłopak… albo były chłopak. Nie jestem pewna. Nie rozmawiam już z nim. Wiem tylko, że się martwi. Ale to przez niego z tym zaczęłam. Gdy miałam wrażenie, że nie wydaję mu się już atrakcyjna. Myślę, że jest jedyną osobą, która w ogóle zauważyła, co się ze mną dzieje. I ostatnią.

Ze wściekłą miną podnoszę świstek z łóżka i wyrzucam go do małej śmietniczki stojącej w rogu pokoju. Mam w niej już stos takich karteczek. Kolekcję, możnaby sarkastycznie powiedzieć.
Po dłuższym momencie stania i wpatrywania się w sterty niespełnionych błagań Sebastiana zalegających w śmietniku, przytomnieję wreszcie, odwracam się i przysiadam na łóżku. Znajome ściany pomalowane na ciepły, kremowy kolor rozjaśniają pokój, czyniąc mój humor nieco lepszym. Tam gdzie jest światło, jest i nadzieja.
Pobobno.
Ściągam z półki zeszyt od biologii i patrzę na niego beznamiętnie. „Serce zbudowane z dwóch przedsionków i komory. Są dwa obiegi krwi. Płazy do rozrodu zawsze schodzą do wody. Są rozdzielnopłciowe i jajorodne. Rozwój jest złożony.” Trzask. Zamykam notatkę i odstawiam zeszyt na półkę.
- Marianne, wychodzę – słyszę zdenerwowany głos matki. – Nie będzie mnie do jutrzejszego popołudnia. Otwórz te drzwi – dodaje, szarpiąc za klamkę mojego pokoju.
Podchodzę wolno do celu i powoli odsuwam zasuwkę. Patrzę na matkę wielkimi oczami, ozdobionymi dużymi, szarymi sińcami od niewyspania. Widzę, jak kobietą wstrząsa dreszcz.
- Marianne, wyglądasz jak śmierć – szepcze wystraszona. -  Mam pilny wyjazd służbowy… Ale jak coś by się działo, to dzwoń, wyślę kogoś z agencji, żeby Ci pomógł.
Kogoś z agencji…
Ty jesteś przecież zbyt zajęta, by zostać z własnym dzieckiem.

***

Otwieram gwałtowanie oczy.
On stoi przede mną. Wiem to.
Podnoszę się gwałtowanie z pozycji leżącej, zrzucając z siebie kota. Mrużę oczy. Nic nie widzę, jest środek nocy. Ale wiem, że to on.
- Jak się masz, Marianne? – pyta, z wymuszonym uśmiechem.
Staję na nogi, prostuję się i patrzę mu prosto w czarne oczy. A raczej staram się. Dwadzieścia centymetrów między nami czyni dość sporą różnicę.
- W porządku, dziękuję – odpowiadam cicho.
Mierzy mnie tym swoim badawczym wzrokiem. Wiem, że nic przed nim nie ukryję. Nie tym razem.
- A ja sądzę, że nic nie jest w porządku – stwierdza. – Uważasz, że nie widzę, co zrobiłaś ze swoim ciałem?!
Milczę.
Długie blond włosy opadają mu na opaloną twarz, czarne oczy patrzą wyzywająco.
- Po co przyszedłeś? – pytam w końcu spokojnym głosem.
Nie mam zamiaru dać po sobie pokazać, jak bardzo wyprowadził mnie z równowagi.
- Bo się o ciebie boję. Wyglądasz, jakbyś umierała, Marianne.
Jednym krokiem pokonuje dzielący nas dystans, chwyta mnie za ramiona, pcha w tył i przyciska do ściany. Czuję pod plecami jej chłód.
- Przysięgniesz mi tu i teraz. Na Boga. Na swoją krew. Na rodzinę. Że zaczniesz jeść – syczy Sebastian.
Śmieję się. Nie mogę się powstrzymać. Wybucham mu śmiechem prosto w twarz. Jego dezorientacja wypisana na buzi doprowadza mnie do skrajnego poczucia szczęścia.
- Każesz mi przysięgać, a to przez ciebie zaczęłam – mówię, dławiąc się śmiechem. – Co za paradoks. Może lepiej, jeśli już wyjdziesz? – dodaję.
Chłopakowi opadają ręce, patrzy na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. Z… respektem.
- Nie wiedziałem.
- Skąd miałeś wiedzieć? – zdaję sobie sprawę, że moje słowa zranią, ale mimo to dalej brnę w swoją wypowiedź. – Przecież byłeś zbyt zajęty Daisy, Montaną, Kariną, Lucy i Quarell, z naciskiem na tą ostatnią. Ja spadłam na boczny plan, byłam dla ciebie dodatkiem, z którym fajnie się pokazać, ale na dłuższą metę laduje na dnie szafy.
Czarne oczy Sebastiana zwężają się.
- Nieprawda… Zawsze Ty byłaś dla mnie wszystkim – mówi cicho. – A teraz przysięgnij. To nie prośba, to rozkaz, Marianne.
Bóg. Podobno gdzieś tam jest. Nie wiem. Nigdy go nie widziałam. Podobno czuwa tam, w niebie, nad naszymi zbłąkanymi duszami. Ponoć zbawia, ulecza, pomaga, nawraca… W takim razie dlaczego mnie zostawił? Boże, czemu nigdy mi nie pomogłeś? Czemu pozwalasz, by choroba mnie zniszczyła? Dlaczego nie wysłuchałeś jeszcze ani jednej z modlitw, które wypowiadały moje spękane usta, gdy leżałam w kałuży krwi w łazience albo płakałam całe noce? Czemu ani razu w moim życiu nie dałeś mi znaku? Skąd mam wiedzieć, że jesteś? Ale jesteś. Wszyscy tak mówią. Ponoć jestem wierząca. Więc nie będę przysięgać… Nie na Ciebie. Nie na moją krew i rodzinę.
Podnoszę na Sebastiana zdeterminowany wzrok.
- Nie.
W jego oczach widzę przebłysk szaleństwa.
- TAK! – krzyczy. – MASZ Z TEGO WYJŚĆ, MARIANNE…
- Myślę, że rzeczywiście, jedno z nas powinno wyjść – przerywam mu chłodnym głosem. – Z tego domu.
- Przysięgaj! – to już nawet nie jest zwykły krzyk, tylko wrzask rozpaczy.
Chłopak chwyta mnie mocno za ramiona, aż uderzam głową o ścianę.
Moje kruche kości… - myślę, milisekundę przed tym, jak czaszka pęka, a na białą tapetę tryska gorąca krew.
- Oszalałeś! – mówię i staram się wyrwać. Smużka szkarłatu płynie mi po policzku, niczym krwawa łza. Ból rozdziera mi umysł, próbuje pozbawić świadomości. Nie. Ja to wygram! JA!
Trafiam go łokciem pod żebra.
Myślę tylko o ucieczce, skupiam się na niej całym moim jestestwem. Żeby tylko nie stracić przytomności. Jego ręce nagle mnie puszczają, a ja pędzę na oślep. Gdzie? W tym domu jest jeszcze tylko jedno pomieszczenie na zamek. Łazienka. Gonią mnie krzyki Sebastiana. Nie rozróżniam już słów.
Wpadam do toalety i pośpiesznie zatrzaskuję drzwi. O Boże, Boże, Boże. Wezwać kogoś? Ktoś z sąsiadów w ogóle by się zaintersował wrzaskami zamkniętej w sobie siedemnastolatki mieszkającej na ostatnim piętrze, wyglądającej często jak obłąkana? Krzyczeć?
Niechętnie patrzę w lustro. Wygniecony, czarny, za długi podkoszulek z napisem HELLo tHERE sprawia, że wyglądam jak kościotrup. Do tego fioletowe rajstopy dodają moim nogom wyglądu patyczków. Bo patyków to zbyt wygórowane do powiedzenia. Czarne, matowe włosy opadają mi na ramiona w kołtunach. Błękitne oczy patrzą bez wyrazu z zapadniętej twarzy. Skóra jest szara jak tektura. Wyglądam, niczym wieszak. Nie… Ja jestem wieszakiem. CO JA ZE SOBĄ ZROBIŁAM?
Podwijam T-shirt i patrzę na brzuch. Jest wielki. Jak księżyc w pełni. Nieważne jak wygląda reszta mojego ciała, brzuch zawsze powie mi prawdę, karcę się w duchu. To on mi dyktuje ile mam jeszcze schudnąć, jak długo mam nie jeść.
Czuję moje pulsujące tętno na szyi. Jest za szybkie.
Szturcham palcem pępek. Wydaje się być o wiele dalej od bioder, wybiegać poza linię prostą kulszy*.
- MARIANNE! – słyszę krzyk Sebastiana. – Wyważam drzwi! Słyszysz?!
NIE! Muszę uciec temu psychopacie, muszę…
Nagle upadam na ziemię, tracę władzę w nogach, całe moje ciało zaczyna nagrzewać się od środka. Co do…? To z głodu? Nie tknęłam jedzenia od czterech dni.
Z całej siły uderzam zranioną głową w brzeg wanny, przed oczami stają mi gwiazdy.
- Sebastian? – chrypię, teraz już ze strachu o siebie, nie przed nim. – SEBASTIAN! Pomóż mi…
Nagle potężny ból przeszywa całą moją klatkę piersiową. Po policzkach zaczynają mi płynąć łzy cierpienia. To serce… Chwytam się za  pierś w miejscu, gdzie powinno się znajdować, po lewej stronie od brzegu.
- O Boże, jak boli – łkam.
Drapię paznokciami po skórze, jakbym mogła dostać się do środka i wyjąć stamtąd to uczucie tortury, po czym odrzucić je daleko od siebie, jak niechciane wspomnienie.
I nagle wszystko gaśnie.
Chyba pękło mi serce.

Nazywam się Marianne. Mam siedemnaście lat. Dzisiaj w nocy zabiła mnie anoreksja.

*biodro
Zdjęcie pobrane z grafiki google, ze strony www.anneofcarversville.com 

12 komentarzy:

  1. Popłakałam się ;-; Zresztą to już Ci pisałam
    Dzięki za (nie)wymuszoną dedykację ♥ hyhyhy
    Co do opowiadania... Świetne! Pokazałaś te jej cierpienie, jej emocje... ♥
    Jesteś niesamowita.
    PS.: WYŁĄCZ WERYFIKACJĘ OBRAZKOWĄ PROSZĘ :C

    OdpowiedzUsuń
  2. Schätzchen, nie wiem co Ci napisać, ale napiszę prawdę, bo tylko prawda jest ważna. Brakowało mi tu czegoś, było to dla mnie za mało, mogłaś się bardziej wgłębić w tą historię, nawet jeśli to jednopartówka, mogłaś dokładniej opisać jak to się zaczęło, i ten Sebastin był dla mnie dziwny, no po prostu, nie wyobrażam sobie, żeby mój chłopak, czy tam były, zachowywał się w taki sposób, kiedy ja bym miała takie problemy. Poza tym, czy on jest Edward'em, że wchodzi przez okno? Mniejsza. A może go tak naprawdę nie było, tylko to było jej wyobrażenie? Wtedy to by wszystko wyjaśniało...
    Podsumowując, czuję, że mogło by być tego więcej, ale przecież, że nie jest, bo wiadomo, że piszesz dobrze.

    OdpowiedzUsuń
  3. Got in Himmel, *za dużo niemieckiego po "Złodziejce książek"*, mi też chyba pęknęło serce. Dosłownie, po przeczytaniu tego, mam mieszane uczucia. Jedna połówka serduszka chce nawymyślać Ci, że napisałaś coś tak strasznego, a druga rozpaczliwie pragnie więcej. Każda z postaci jest... Jakaś taka nienaturalnie realistyczna, XD. Ten chłopak zachował się jak psychopata, matka jak ciamajda życiowa, xD, ( żal mi tej matki, bo chyba kochała córkę, ale nie dostrzegła anoreksji), a dziewczynie współczuję. Jak ona mogła tak zniszczyć swoje ciało?! To chore.
    Przez cały czas czytania opka, czułem się jakbym stał obok

    OdpowiedzUsuń
  4. Nożowniku, Złodziejka jest boska, przyznaj. Czytałeś moją recenzję?
    Chio. Dawno nie czytałam opowiadań, jakoś mnie to znudziło, odpychało... ale z racji na temat anoreksji wzięłam się za czytanie i nawet miło było. Cieszę się, że poruszasz te trudniejsze tematy (pamiętam jeszcze opko z rr o cyberprzemocy). Te opowiadania są nawet trochę podobne. Bohaterki są podobne. Ale mam kilka zastrzeżeń (Tag, teraz Eur będzie się czepiała, bo zawsze się czepia, bo nic jej się nie podoba, bo jest wredna):
    - Brakowało mi innych objawów choroby. Anoreksja to nie tylko nienawidzenie swojego brzucha. Po nagłej utracie wagi są problemy z kolanami, rano nie ma się siły na wstanie ( i to naprawdę. Próbujesz się podnieść... i nie możesz ), utraty przytomności (zwłaszcza za WFie, mogłaś to gdzieś ładnie wkroić), problemy z nauką... mnóstwo tego.
    - Z tego, co się orientuję, a trochę na temat czytałam, to anorektyczki nie uważają swojej przypadłości za chorobę. Próbują to robić, by być ładniejsze, bo muszą... zresztą wiesz.
    - Wiesz, nie zrozumiałam do końca zakończenia. Urwałaś w pół akapitu. Umarła? Fizycznie, psychicznie?
    - No i to jest za bardzo dramatyczne. Wiem, że tak piszesz. Ale tym razem aż za bardzo próbowałaś nadać temu wszystkiemu rysów jakiejś masakry, wyolbrzymiając Sebastiana i pisząc bardzo brutalne myśli bohaterki. A sama anoreksja jest już dramatem, nie trzeba nic dodawać! Generalnie: za dużo dramatu, za mało samej w sobie choroby. Mogłaś bardziej pokazać, naświetlić blogowiczom oblicze Any.
    Naprawdę nie piszę tego ze złośliwości. Daję rady.

    Niee! Tylko nie weryfikacja obrazkowa!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Opko jest mimo wszystko wciąż w trakcie tworzenia, będę je jeszcze edytować, więc może będzie lepsze. To tylko wersja wstępna. Dzięki za rady, przydadzą się ;D sama chora nie byłam, więc nie wiem, także na ten temat nie czytałam. Dzięki.

      Usuń
    2. sama chora nie byłam, więc nie wiem, także na ten temat nie czytałam
      Serio? Nie czytałaś o anoreksji, chociaż o niej pisałaś? ... Umarłam.

      Usuń
    3. No żadnej książki D:
      Artykuły były, rzecz jasna. Czegoś grubszego nie.
      I dziewczyna z rodziny opowiedziała.

      Usuń
    4. I tak umrzyłam, moja droga. Chyba się zbytnio pośpieszyłaś z dodaniem tego tekstu. :<

      Usuń
  5. Przeczytałam i jak zwykle jestem naprawdę zachwycona Twoim dziełem, Chionuś. Idealnie oddałaś uczucia tej dziewczyny, wszystko jest takie prawdziwe i smutne, sprawia, że człowiek nie odrywa wzroku od ekranu. Co prawda mogłaś to mocniej rozwinąć, ale tak to świetnie.
    Pozdrawiam,
    ~~Lou Leen

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetne. Tyle uczuć, tak pięknie opisanych. Te emocje, monitor mi wybuchł. Jedynie trochę zbyt krótkie, nie zdążyłem się porządnie wciągnąć. Chionia czekam na ostateczną wersje. :*

    OdpowiedzUsuń
  7. Piękne:-) Poryczałam się.

    OdpowiedzUsuń